Mordownik 2019 – Tokarnia

Mordownik 2019 – Tokarnia

Wpadłem na pomysł, żeby pojechać na Mordownika. Pamiętałem piąte-przez-dziesiąte z Aramisowych sprawozdań, że to fajny rajd, dają medale nieśmiertelności i w ogóle – niestety nie zapamiętałem szczegółów (np. że nazwa „Mordownik” wywodzi się od „mordu” – przy czym nie jest jasne czy chodzi o mordowanie zawodników czy organizatorów)… Tym razem, żeby uniknąć spóźnienia postanawiam pojechać dzień wcześniej na małą rozgrzewkę w pobliskie Gorce (sam rajd ma się odbyć w Beskidzie Makowskim).

Preludium

Rysuję sobie na mapce trasę – skromne 50km szlakami oznaczonymi jako rowerowe, start z Trusiówki, Turbacz i takie tam. W dwóch miejscach muszę wpychać (30% na Jaworzynę Kamienicką i potem jakaś makabryczna kamienista droga w kierunku przełęczy Borek) ale reszta podjazdów wchodzi bardzo przyjemnie.

Zapis: https://www.strava.com/activities/2705655310

Na marginesie – początkowy kawałek wjeżdżam na nielegalu – bo to tzw. „Szlak zamknięty do odwołania”. Zamknięty od 2014 ze względu na „dynamiczny proces obumierania świerczyn” i „710 martwych drzew”. Żadnych czyhających na mnie drzew nie spotkałem – ale może dlatego, że zostały wystraszone przez watahę drwali żerujących w okolicy 😉 Generalnie bardzo ładna i dobrze utrzymana droga…

Jaworzyna Kamienicka
Gorce

Mordownik

Na odprawie dowiaduję się, że to będzie najstraszniejszy, najcięższy i w ogóle naj… Mordownik w historii. Cóż. Trasa 130km na 13 godzin, czyli łatwo policzyć – średnia brutto – 10km/h. Czy Beskid Makowski może faktycznie tak dać w kość? Może…

Rozpoczynam od Kalwarii Tokarskiej (PK4) i po przejechaniu 2km muszę zejść z roweru bo nie daję rady podjechać wszędzie. Prędkość spada poniżej czegokolwiek (bo licznik przestaje pokazywać uznając, że stoję w miejscu).

Kalwaria Tokarska
Nie pytajcie co symbolizuje czerwona choinka

Tyle dobrego, że pierwszy punkt wchodzi łatwo.

Ktoś tam biegnie

Kolejny PK5 też znajduję względnie szybko, tzn. nie ma długiego szukania – natomiast nie ma też jeżdżenia bo albo stroma łąka, albo krzaki, albo las na zboczu jaru. Dlatego na PK6 postanawiam pojechać troszkę na około – zakładając, że asfaltem dam radę podjechać i wyjdzie to szybciej niż dziwnymi ścieżkami. Faktycznie daje się podjechać dość blisko punktu – natomiast sam punkt jest w kolejnym jarze na zboczu, po którym podejść nawet jest trudno…

PK6 – typowy jar Beskidu Makowskiego

Ostatni w okolicy PK10 też łapię bez problemu i zaczynam doceniać uroki Mordownika (znaczy – do bólu można się przyzwyczaić). Niestety warunki powodują, że tempo jest katastrofalne – wyjeżdżając na asfalt sprawdzam licznik i wychodzi, że po 3.5h mam 4 punkty kontrolne i przejechane 15 kilometrów – czyli średnia w okolicach 4km/h. No to chyba faktycznie lepiej byłoby iść pieszo – bo przynajmniej można by więcej skrótów zrobić.

Niby da się zjechać – ale niezbyt szybko…
Mosteczek ugina się

Przelatuję na drugi brzeg Raby i kieruję się na najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego – Lubomir. Nie daję sobie już większych szans na komplet punktów i medal „Immortala” – ale Lubomira nie odpuszczę.

Czy to Lubomir?

Łapię kilka punktów i z niepokojem zauważam na zjazdach, że klamka przedniego hamulca wpada coraz głębiej. Że warto go odpowietrzyć pomyślałem widząc dziś rano Krystiana, który walczył przed startem ze swoim hamulcem (dolewając oleju przez lejek z papieru), w ostatniej chwili jednak nic nie robiłem 🙁

Okolice Lubomira to rejon bardziej cywilizowany

Podjazd asfaltem z Węglówki to ładny kilometr ze stabilnym 10% a potem już na szczyt – 45 minut jazdy na przemian z pchaniem (z przewagą tego drugiego). W sumie 400m w górę na 3 kilometrach z hakiem.

Obserwatorium na szczycie – tak blisko a tak daleko

Na szczycie robię sobie dłuższą przerwę na jedzenie i dochodzenie do siebie. Ciężko mi się zebrać – tak przyjemnie się leży na trawce na słoneczku.

Dalej bardzo przyjemny przejazd „granią” do schroniska „Na Kudłaczach” (nie wchodzę, bo straszny tłok w tę piękną sobotę) – i od schroniska miał być piękny zjazd asfaltem – jest zjazd ale przedni hamulec już zupełnie nie współpracuje i wtedy próbując nie wypaść na zakręcie przypalam hamulec tylny. Pisk torturowanej tarczy i niesympatyczny smrodek. Zamiast półtora działającego hamulca mam pół. Trzeba dalej sprowadzać rower przy takich stromiznach.

A tak się ładnie asfalt zapowiadał

W tej sytuacji modyfikuję plany – stwierdzam, że pojadę w kierunku bazy łapiąc coś tam jeszcze po drodze ale omijając miejsca gdzie góry są strome. Kłopot, że takich miejsc za bardzo nie ma na mapie. Dopiero na południowym zachodzie widzę punkty z mniejszym zagęszczeniem poziomic. Wprawdzie odwiedzanie ich wygeneruje dość dziwny rysunek trasy ale co tam – szkoda mi wracać od razu – przecież jest taki ładny dzień.

trasę zaplanowałem tak jakoś Przezdupy 😉

Mijam bazę i lecę do PK3, który leży przy samej drodze – stara kapliczka i nowy, ładny kościół.

Sanktuarium MB Jasnogórskiej z Kołomyi

Chwilę potem mijam kolejny efektowny, drewniany kościół w Łętowni.

św Szymona i Judy Tadeusza

Spokojnie podziwiając chylące się ku zachodowi słońce łapię ostatnie dzisiaj punkty – PK21 i PK22. W ten sposób zakończę tego Mordownika z 12 punktami z 23 – czyli ponad połowa 😉

Wieczorne widoki
Wieczorne widoki

Dwie osoby (Krystian Jakubek i Paweł Brudło) dają radę zebrać komplet – dla reszty „immortal” na trasie rowerowej jest w tym roku poza zasięgiem.

Post Scriptum

Ponieważ po takim starcie czuję pewien niedosyt – wstaję w niedzielę o 2:30 i wracam w Gorce. Wschód słońca na szczycie Gorca to wygląda jak świetny plan. Wprawdzie wieje i temperatura koło 4 stopni – ale księżyc w pełni.

Nie potrzeba latarki tak łysy daje czadu

Tym razem już bez roweru, 32km po Gorcach na zakończenie pięknego weekendu. https://www.strava.com/activities/2711137090

Przedświt
Pierwsze promienie
Tatry o wschodzie dnia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *