Wiosenne Czarne KoRNO 2018 – Kobylany
Kiedy w sieci pojawia się informacja, że Basia i Grzegorz (of Szkoła Fechtunku Aramis fame) przygotują trasę na rajd od razu wiem, że znajdzie on miejsce w moim kalendarzu – mamy wspólne wizje w kwestii co na rajdzie jest fajne. Spodziewam się zatem niebanalnych punktów i wielu atrakcji. Jakiś czas później pojawia się kontrolowany przeciek, że punktów będzie 60 albo 80 albo jeszcze więcej – to napawa mnie smutkiem, bo już wiem, że nie odwiedzę ich wszystkich… Rajd poprzedza intensywna kampania, której „twarzą” 😉 jest Lord SFAROC. Jego gwardia zapowiada śmiałkom śmierć w męczarniach – i może nie byłoby tak źle, gdyby nie czarna magia – za pomocą której Lord zaczarowuje na dwa dni pogodę. Temperatura spada o 15 stopni w dół, do tego 20cm świeżego śniegu. Piotrek Zarzycki, z którym planujemy wyjazd, zostawia w domu rower i postanawia ruszyć pieszo – jak się potem okaże to była całkiem dobra decyzja.
Dostajemy (rowerzyści) dwie duże mapy z dziesiątkami różowych kółeczek. Po dłuższym wpatrywaniu się w nie jak sroka w gnat – stwierdzam, że skoro dolinki na północny zachód od bazy odwiedzałem zeszłej wiosny (Jaszczur – Białe Doliny) to tym razem pojadę na wschód a potem na południe (i żeby organizatorom nie było smutno, że nikt nie odwiedził tych odrobinę odsuniętych punktów 😉 ).
Zaczynam od dwóch punktów w okolicy Wąwozu Bolechowickiego – już na pierwszy – na szczycie skały – muszę wciągać rower. Poziomice na mapie nie oddają trudności, bo przewyższenia nie są niby duże, ale strome zaśnieżone zbocze robi trochę problemów.
Na górę docieram razem z Dominikiem, Gabrysią i Darkiem – który też są miłośnikami Jaszczura.
Na razie jeszcze jest mi ciepło więc w tym miejscu robię kilka zdjęć 🙂
Dalej nieco na szagę (chyba niedobrze bo tam jest rezerwat – ale ktoś to kółko na mapie narysował). Docieram do niezbyt dużego wodospadu w dolince i lecę dalej.
Bloki w butach SPD regularnie zalepia świeży śnieg (a zalepia, bo więcej prowadzę rower niż jadę) – na szczęście mam w kieszeni nóż ze zbijakiem do szyb – bardzo ładnie sobie radzi z oczyszczaniem. Z lasu wyjeżdżam z kilkoma innymi zawodnikami (m.in. Maciek i Mateusz) i lecimy na wschód w kierunku Doliny Kluczwody.
Punkt X71 to pierwszy dziś punkt zadaniowy – Grzegorz Czarny wykonał niesamowitą robotę i do każdego takiego punktu przygotował czterowiersz z zagadką. A punktów tych było 21… Tutaj dodatkowo opis miejsca ironicznie odwołuje się do klasycznych punktów – „granica kultur”, nie jest to jednak młodnik w lesie a miejsce gdzie przebiegała granica między Austrią a Rosją w czasach zaborów.
Zadanie polega na policzeniu głów orłom 🙂
Kawałek dalej mamy ruiny zamku (PK90) i skałę, na którą znowu trzeba się wspinać.
Dalej lecę już sam, mijam kilku zawodników robiących punkty w przeciwnym kierunku (Piotrek Zarzycki, Paweł Banaszkiewicz, Roman Królikowski). Łapię PK42 i robię dłuższy przelot na południe.
Trochę zajmuje mi przedostanie się przez uliczki Zabierzowa aż wreszcie trafiam na kolejny spektakularny punkt – X70 – Skała Kmity .
W nawigacji pomagają czasami rozstawione w wielu miejscach tablice informacyjne – bo są na nich mapy Compassu, które zawierają przydatne elementy takich jak szlaki turystyczne (których nie ma na mapach rajdowych).
Dalej trafiam do Doliny Grzybowskiej, wyjątkowo mamy tutaj piękną przejezdną drogę.
Po dwóch kilometrach radość z płynnej jazdy się kończy.
Dalej nadal fajną drogą w kierunku „drzewa nr 67” – drzewo nie jest tutaj najważniejsze bo zza drzew wyłania się tajemniczy „obiekt”. Dla zainteresowanych – jest to radar dopplerowski – tzw. Zapałka, obsługujący niezbyt odległe lotnisko w Balicach.
Kolejny punkt wymaga powtórnego namierzenia bo ścieżki zasypane są pociętymi gałęziami – ale warto go znaleźć. To skała Łysa Kleszczowska z wspaniałą panoramą.
Kolejna dolinka dzisiaj do Dolina Aleksandrowicka i punkt na skale zwanej Krzywym Sądem
Jak każde takie miejsce – ma swoją legendę. Niby na rajdzie gdzie liczy się czas czytanie takich legend nie ma sensu sportowego – ale i tak warto 🙂
Następna dolinka ma bardzo sympatyczną nazwę – jest to Dolina Brzoskwinki 🙂
Teoretycznie można jechać drogą dnem doliny – ale można też pchać się z rowerem na równoległy szlak pieszy, gdzie nie da się jechać ale za to piękne skały są na wyciągnięcie ręki.
Punkt znajduje się na szczycie skały zwanej Wielkim Brzegiem.
Drewniany krzyż opatrzony jest jest bardzo odpowiednim do sytuacji podziękowaniem.
Niestety wyjeżdżam z lasu, robi się zimno, wieje też naprawdę mocno – jednak następny w planie jest „tłusty” punkt X91. To miejsce zestrzelenia pierwszego polskiego pilota w czasie walk we wrześniu 1939.
Dalej pcham się wzdłuż autostrady po śladach tajemniczego poprzednika – czyli nie tylko ja trafiłem na południe mapy.
Do punktu w Wąwozie Połrzeczki docieram „nie od tej strony”, co oznacza konieczność przejścia sporego kawałka na piechotę, bo punkt jest u podstawy skałek.
Dojeżdżając na następny punkt (PK78) widzę uciekającego zawodnika – to Marcin Piechota, którego za dłuższą chwilę dogonię (tylko dlatego, że Marcin weźmie jeszcze PK32, którego ja odpuszczę).
Razem docieramy na PK80 – omszały pieniek na Bukowej Górze – i dobrą chwilę szukamy właściwego pieńka, bo okazuje się, ze lampion na pieńku jest kompletnie przysypany śniegiem.
Dalej na chwilę się rozdzielamy, bo drogi zablokowane są wyciętymi drzewami. Trochę na przełaj próbuję dotrzeć do jakiejś drogi – ale trafiam na skarpę, muszę się cofnąć i szukać innej drogi.
Docieram do bardzo fajnego wąwozu zwanego Pierunkowym Dołem.
Obieram kierunek na bunkry w Nielepicach. Cóż to byłby za rajd bez bunkrów.
Niestety pogoda pogarsza się coraz bardziej – szczególnie daje się we znaki bardzo silny wiatr z północnego wschodu – a tam właśnie jest baza. Postanawiam kierować się tam łapiąc po drodze co się da.
W Radwanowicach punkt jest w miejscu, gdzie w czasu II Wojny Światowej zamordowanych zostało 30 mieszkańców wioski (warto przeczytać o tej pacyfikacji, za którą wieś została odznaczona Krzyżem Walecznych).
Z Radwanowic droga prowadzi na południe. Powinienem w zasadzie odbić w las, żeby łapać punkty z odcinka specjalnego (skan lidarowy) – ale kartka ze skanem jest w plecaku, powoli zapada zmrok a mi jest już naprawdę zimno.
Ostatnim punktem będzie szczyt Cebulowej Skały u wylotu Doliny Będkowskiej.
Jakoś udaje mi się z rowerem dotrzeć na dół do dolinki, temperatura dalej spada, zakładam na głowę dodatkowy buff chociaż do bazy już tylko kawałeczek.
Na metę docieram po ponad 10 godzinach od startu (limit czasu to 12 godzin ale nie czuję się na siłach wykorzystać te pozostałe 90 minut). W bazie siadam pod ścianą, żeby uzupełnić na karcie odpowiedzi na punkty zadaniowe i widzę, że plecak z przyczepioną kartą startową położyłem wcześniej kilka metrów dalej. Na szczęście z pomocą przychodzi dobry Samarytanin w osobie Jarka Wieczorka – i podaje mi kartę, nie muszę wstawać 😉
Podsumowanie
Czarne KoRNO było niesamowite, przekroczyło wszelkie oczekiwania. Gdyby odbywało się w lecie przy normalnej pogodzie to mógłbym tak jeździć/chodzić od punktu do punktu i 24 godziny. Mam nadzieję, że organizatorzy będą chcieli jeszcze zrobić podobne wydarzenie. Oczywiście „dolinki” są specyficznym terenem i gdzieś w lasach centralnej Polski nie jest łatwo uniknąć „skrzyżowania przecinek” – ale warto próbować 🙂 Robienie tej trasy z rowerem było średnim pomysłem (dla porównania w podobnym czasie Piotrek Zarzycki przeszedł bez roweru 57km łapiąc dwa razy więcej punktów i uzyskując 2 miejsce) – ale w zasadzie można się tego było spodziewać 🙂
Ave SFAROC!
- Strona organizatora: http://roc.org.pl
- Trasa: TR-12h (rogaining)
- Przebieg: 61km, 1300m przewyższenia
- Czas: 10:30
- Punkty kontrolne: 18/dużo
- Punkty przeliczeniowe: 1160
- Miejsce: 15/22 (open)
- Trasa na Stravie: https://www.strava.com/activities/1457850312
One thought on “Wiosenne Czarne KoRNO 2018 – Kobylany”