Szago XV – Swarożyn

Szago XV – Swarożyn

Nasze (znaczy moje i Tymka) trzecie podejście do Szago – tym razem niestety organizatorzy zrezygnowali z części nocnej, decydujemy się więc na dzienną pieszą Trasę Trudną (TT) – alternatywą jest Mało Trudna albo Bardzo Trudna (lub trasy rowerowe, ale Tymek nie zaczął jeszcze sezonu rowerowego). TT ma nominalnie 18km, rzeczywistość będzie inna…

Łapiemy rozgrzewkowy punkt PK8 na pomoście i dochodzimy do PK20 w dołku.

Dołek full wypas

Potem decydujemy się na pętelkę po północno-wschodniej części mapy (co nie jest bardzo rozsądne, bo na zachodzie punkty są „gęściej” – ale tamten kawałek wydaje się bardziej przyjazny.

Zejście na Jezioro Młyńskie

Wiosny niestety nie widać. Zeszłorocznych liści za to po kolana.

Smutne jeziorko

Mijamy mocno zmarznięte jezioro, które w dzisiejszej szarości nieba robi nieco przygnębiające wrażenie. Łapiemy dwa punkty i dochodzimy do niespodzianki w postaci autostrady A1, której na mapie nie ma (bo mapa z lat 60-tych XX wieku). Na szczęście w ty miejscu jest wiadukt nad doliną.

Industrialne klimaty

Następne punkty w ładnym, dość przebieżnym (nie licząc jeżyn) lesie.

Stuletni krzyż

Teren jest mocno pofałdowany, właściwie cały czas wchodzimy albo schodzimy.

Humor dopisuje 😉

Szczególnie ładny jest PK2 na górce w środku lasu – najbardziej oddalony od bazy punkt. Zjadamy tam po batoniku i powoli kierujemy się z powrotem na centralną część mapy.

Niektóre drogi są słabo widoczne w terenie 🙂

PK5 jest na przecięciu rowów czy strumyków, faktycznie jest bagniście – mróz puścił i robi się grząsko – chociaż za 2-3 tygodnie będzie to teren nie do przejścia… A nad jeziorkiem słychać klangor żurawi…

Ładnie jest, nawet o tej porze roku.

Kilka następnych punktów wchodzi jak po maśle – aż docieramy w pobliże PK19, który jest po drugiej stronie rzeki. Rzeka ma swoją nazwę (Szpęgawa) i jest stosownie duża. Od razu decydujemy się na „spacer” do mostu (potem okaże się, że w pobliżu była solidna kłoda przerzucona na przez dość szeroki nurt – ale nie wiem czy zdecydowalibyśmy się na przeprawę…)

Razem ze spotkaną tam samotną zawodniczką tracimy ładnych parę minut na poszukiwanie PK10 na niewłaściwym mostku – ten odpowiedni jest sporo dalej i w zasadzie jest w stanie rozpadu.

Tu byłem – Bóbr

Po wzięciu PK10 sprawdzamy czas – mamy jeszcze pół godziny normalnego limitu czasu + półtorej godziny limitu spóźnień. Czyli, że trzeba się kierować do bazy nie licząc na komplet. No i dobrze, że nie liczymy bo od tego momentu nie zaliczymy już żadnego punktu… Jakaż piękna katastrofa.

Zaczyna sie od PK21, który wydaje się trywialny (szczyt mocno wybitnej górki) – łazimy po tym szczycie (który okazuje się dość rozległy), łazimy tam i z powrotem – i guzik. Ani śladu lampionu. Załamani tym faktem plączemy ścieżki na zejściu, wychodzimy poza mapę, na koniec szosą docieramy do torów. Liczymy na złapanie paru punktów i przejście przy stacji kolejowej. Punktów nie łapiemy bo mapa nam się nie zgadza z rzeczywistością, czasu coraz mniej a do tego okazuje się, że nie ma żadnego przejścia przez tory. Grzecznie i zgodnie z instrukcją organizatorów nie przechodzimy przez tory na wariata tylko nadrabiamy dobry kilometr wracając do przejazdu kolejowego. Chodniczkiem zasuwamy do bazy.

Nasza karta, coś zjadło kawałek nazwy drużyny

Podsumowanie

Ostatecznie mamy na karcie 18 z 26 punktów, co daje nam 30 miejsce na 46 drużyn. Jest jednak jeden pozytywny efekt – jesteśmy jedną z ośmiu drużyn, które nie złapały żadnego punktu stowarzyszonego – czyli nawigacja aż do PK21 była całkiem dobra. Gorzej z generalną strategią bo plan chyba nie był optymalny (wyszło 27 kilometrów co mocno odstaje od tych nominalnych 18).

Mam nadzieję, że decyzja o rezygnacji z tras nocnych nie będzie ostateczna i wrócimy na szago w trybie podwójnej przygody 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *