Nadwiślański Maraton na Orientację 2016

Nadwiślański Maraton na Orientację 2016

Pierwszy w tym sezonie rowerowy rajd na orientację i pierwsza relacja.

Screenshot_20160410_022049

Przeglądając kalendarze imprez na orientację (tutu) trafiam na informację o „Nadwiślańskim”. Akceptowalna odległość, bardzo optymistyczna prognoza pogody i kilka znajomych nazwisk na liście startowej powodują, że podejmuję decyzję o starcie. Pewien niepokój budzą informacje o średniej aktualności map oraz podejżanie wysoki limit czasu (15 godzin dla TR150 + 2h na spóźnienia).

W bazie ląduję po 22, wymieniam parę uścisków rąk, szybciutko dokonuję rejestracji, szykuję rower, mocuję mapnik, napełniam bidony (4 x 0.7), pakuję plecak (robienie tego rano w rosnącym stresie przed startem to z mojego krótkiego doświadczenia – proszenie się o kłopoty) i idę spać.

Rano pobudka (słuchając plotek, że „Skrzyczne jest w naszym zasięgu” decyduję się mimo dobrej prognozy pogody na grubsze spodnie i ochraniacze na buty), odprawa (oj warto słuchać uważnie), dużo czasu na zaplanowanie (okazuje się, że Planista Trasy postanowił uraczyć nas pięknem Beskidu Śląskiego i stąd ten limit czasu 15h) i lecimy…

PK19 (drzewo nad strumykiem)
Start troszkę opóźniony (7:40). Odpalam odliczanie 15 godzin na zegarku i startuję spokojnie w kierunku PK19 (dość typowe rozwiązanie jak się okazuje). Słońce już miło zaczyna przygrzewać choć temperatura niska, piękny szron na polach, lekkie mgiełki. Na punkt docieram razem z „pociągiem” rowerzystów – chwila na oswojenie z nietypową metodą potwierdzania PK (QR kod). Na szczęście jakaś przyjazna dusza podaje mi właściwy numer telefonu do wpisania w opcjach aplikacji. Pstrykam kod, dziurkuję i wracam.

PK26 (wykrot)
Tak się miło zjeżdża z górki asfaltem, że kościół mijam od północy tracąc jakąś minutę. Potem trasa wzdłuż nowych zakładów i magazynów, po których na starej mapie nie ma jeszcze śladu. Nie ma też śladu drogi, którą niektórzy próbowali tam zobaczyć (a nie była to droga tylko poziomica) – trzeba było objechać lasek dookoła albo kombinować przecinkami (ja decyduję się na to drugie i odnajduję imponujący wykrot).

PK13 (róg ogrodzenia)
W drodze na punkt dogaduję się z Romkiem, z którym przejadę jeszcze wiele godzin tego dnia. Ogrodzenie z drutu kolczastego prowadzi jak po sznurku. Odbijamy punkt i zaczynamy wymyślać co dalej. Niestety wpadamy na słaby pomysł, żeby pojechać zachęcającym kawałkiem drogi w kierunku Jasienicy. Droga znika w polu a rzeka okazuje się być całkiem pokaźna. Ciągniemy rowery przez tłuste gliniaste pole wzdłuż rzeki. Humor poprawiają stada saren biegające we wszystkich kierunkach. Docieramy do gospodarstwa i szosy – rowery ważą 5kg więcej od samego błota. Rada na przyszłość: warto poświęcić minutę na oskrobanie z grubsza napędu, widełek itd. bo takie tłuste błoto samo nie odpadnie.

Selection_20160405_03

PK24 (też drzewo nad strumykiem)
Na punkcie spotykamy Piotrka B. (BikeOrient) i Wikiego, którzy z rozpędu przelecieli odbicie – ale mają i tak już jeden PK w zapasie (PK10). Punkt jest na swoim miejscu więc ruszamy dalej – przy czym Wiki wraca do szosy i chyba leci już w góry a nasza trójka celuje dalej szutrówką w kierunku PK6.

PK6 (skraju lasu)
Na podjazdach Piotrek ucieka i widzimy go znikającego w lesie po podbiciu karty na PK6. Mi przejazd przez kolejne gliniaste pole zajmuje dużo więcej czasu, bo ulepione koła prawie blokują się – łapię więc „byka z rogi” i ciągnę na punkt.

PK22 (ambona)
Znowu mijamy się z Piotrkiem wyjeżdżającym z punktu. Troszkę za daleko wjeżdżamy las ale wystarczy się odwrócić i ambonę widać jak na dłoni. Dziurkujemy, skanujemy kod i odbywamy krótką naradę co tu zrobić z tymi górami. Romek jako „tubylec” proponuje kilka wariantów i ostatecznie decydujemy się na najproszą pętlę (16-9-4-1).

Selection_20160405_04

PK16 (róg polany)
Każdy z kolegów zdecydował się na inne podejście: Piotrek od północy przez Borowinę, Wiki od południa od zapory a ja i Romek przez Palenicę niebieskim szlakiem (który prowadził jednak inaczej niż na starej mapie).

Selection_20160405_05

W każdym razie chyba żadne podejście nie było łatwe ani specjalnie przyjemne – kamienisty szlak, nachylenie pod 30% – zresztą najładniej widać to na profilu wysokościowym:

Selection_20160405_06
Podejście zamuje mi w sumie ponad 40 minut…
Romek czeka na mnie na wypłaszczeniu i spokojnie jedziemy sobie na PK. Dalej decyduję, że potrzeba mi jeszcze trochę czasu na dojście do siebie – więc chwilowo rozstajemy się. Znajduję sobie smpatyczne miejsce po nasłonecznionej stronie. Zjadam 2 batony, uzupełniam płyny i rozkoszuję się widokami 🙂

PK9 (drzewo koło skrzyżowania)
Spokojnie jadę dalej, w okolicach g. Przykrej robię jedyną dzisiaj fotkę. Docieram na Błatnią gdzie miga mi odjeżdżający Roman. Pod schroniskiem całkiem sporo turystów, którzy wypytują co to za wyścig i o co chodzi w tej orientacji. Grzecznie mówię co i jak i odjeżdżam w kierunku Klimczoka. Na tym odcinku szlaku leży jeszcze śnieg (a obok szlaku jest go jeszcze dobrze po kolana). Punkt jest tam gdzie powinien. Wracam pod schronisko gdzie na wielkiej mapie na ścianie weryfikuję przebieg szlaku czerwonego.

20160402_130905

PK4 (paśnik)
Zjeżdżam na dół czerwonym – początkowy kawałek jest wspaniały (twardy, suchy grunt bez kamieni, można się rozpędzić), potem trochę gorzej bo szlak wypełniony jest dużymi kamieniami a jednocześnie dość stromy – miejscami nie ryzykuję zjazdu i sprowadzam rower. Odbicie ze szlaku namierzam jako-tako (przebieg dróg jest nieco inny niż na mapie) ale na problematycznym rozwidleniu wybieram (na podstawie nachylenia terenu) właściwą odnogę i paśnik jest tam gdzie powinien. Przy paśniku spotykam kolejnego weterana (Leszek H-I), który rzuca dobrą radą (do której sam właśnie zapomniał się zastosować): jeśli nie wiesz gdzie jesteś to nie zjeżdżaj w dół 🙂 Od paśnika następuje szalony zjazd na dół – a na dole niespodzianka – spotykamy się z Romkiem i dalej jedziemy znów razem.

PK1 (drzewo)
W trakcie studiowania mapy dogania nas Leszek i razem wspinamy się żółtym szlakiem wcześniej chowając rowery w rowie. Drzewo na skrzyżowaniu stoi, podbijamy i schodzimy. Rowery na szczęście grzecznie czekają.

PK14 (górka)
Tutaj następuje nieco szalony zjazd asfaltem przez Lipowiec a potem pięknym szlakiem dla rowerów na wodą. Mijamy kilka nieco zdziwionych rodzin z dziećmi na popołudniowym spacerze. Na dojeździe spotykamy zawodniczkę z trasy pieszej – jak pomyślimy jaki ma kawał drogi do bazy z tego miejsca to naprawdę robi wrażenie. Znowu mijamy Leszka i lecimy przez most w kierunku PK5.

PK5 (paśnik)
Niedaleko punktu zaliczamy efektowy przejazd przez niezbyt płytką rzekę po betonowych płytach. Rowery są teraz czyste ale woda wypłukuje też resztki smaru z napędów i od tego momentu odglosy naszej jazdy będą się raczej kojarzyć ze 100-letnią zardzewiałą Ukrainą 😉

PK3 (brzeg skarpy i bufet)
Podjazd pod Godziszów jest ciężki ale po asfalcie dajemy radę utrzymać równe tempo. Niestety punkt w tym przypadku jest „przestrzelony” i znalezienie zajmuje nam sporo czasu.

Selection_20160405_07

Dodatkowo w szukaniu przeszkadzają nieco miłośnicy motocylki „enduro”, rozjeżdżający wszystkie ścieżki. Na odjeździe rozstajemy się Leszkiem, postanawiamy odpuścic sobie bufet (na rzecz jakiegoś sklepu) – bo z mapy wychodzi na to, że droga do bufetu prowadzi ze szczytu skarpy a na wciąganie tam rowerów jakoś nie mamy ochoty. Niestety zamiast grzecznie wrócić jak przyjechaliśmy upieram się, żeby pojechać dalej i zjechać do drogi – przez co robimy zbędne kółko.
W miasteczku na dole uzupełniamy bidony oraz edukujemy mieszkańców w kwestii „co to za rowerzyści z tabletami jeżdżą w te i z powrotem”. Z życzeniami powodzenia celujemy w następny punkt.

PK18 (grób/pomnik)
Słońce zaczyna się chylić ku zachodowi kiedy potwierdzamy następny punkt. Mając świadomość, że na komplet nie mamy żadnych szans decydujemy się odpuścić sobie PK8 (bo pamiętamy, że na odprawie długo trwało tłumaczenie, jak do niego nie próbować dojechać – ale poza zalecanym kierunkiem (N) nie zapamiętaliśmy wiele więcej).

PK12 (skrzyżowanie przecinki i rowu)
Na dojeździe do punktu atakuje mnie wiejski kundelek – i to z tych najbardziej złośliwych – robi mi ząbkiem dziurę w ochraniaczu na buta (dobrze, że za mały i nie sięgnął do łydki). Niestety przecinki i rowy krzyżujące się we wszystkich kierunkach przerastają nas – dopiero Leszek, który dogonił nas zaliczając po drodze PK8 poprawia namiar o dobre 100m na wschód i znajdujemy punkt. Zmierzch zapada więc odpalamy lampki, zakładamy czołówki i lecimy dalej.

Selection_20160405_08

PK23 (ambona)
Okazuje się, że zaznaczone na mapie przecinki może i istnieją ale po drugiej stronie szerokiego kanału. Znajdujemy wreszcie dróżkę docieramy do starego mostu, za którym droga rozpływa się w młodniku. Namiar się nie zgadza do końca (potem ze śadu wyjdzie, że pomyliłem drogi) ale decydujemy się odbić w prawo i wręcz cudem w świetle latarki odbija się plastikowa koszulka lampionu. Ufff… Na odjeździe spotykamy po raz ostatni dzisiaj Piotra. Sprawdzamy czas i decydujemy się na kierunek północny (PK15 i 20 wydają się dużo łatwiejsze niż PK21 w środku lasu).

Selection_20160405_09

PK15 (skrzyżowanie nasypów)
Miejsce niby proste ale szukanie płaskiego lampionu w nocy potrafi dać w kość. Tak czy inaczej – kolejny sukces.

PK20 (ambona)
Tutaj lasu jest więcej niż na mapie. Najpierw próbujemy 200m groblą licząc na to, że w świetle mocnych latarek zobaczymy ambonę. Faktycznie okazuje się, że stoi ona po drugiej stronie lasku. Niestety zjeżdżając z grobli blokuję przednie koło i robię regularnego fikołka. Na szczęście bez większych strat poza lekko obitym żebrem. Widać jednak, że po prawie 14 godzinach jazdy trudno już zachować pełne skupienie i koncentrację.

Sprawdzamy czas i stwierdzamy, że to był ostatni punkt tego długiego dnia. Lecimy szosą do Ligoty i na metę docieramy jakieś 15 minut przed upływem limitu 15 godzin.

Podsumowanie

Generalnie ze startu jestem zadowolony mimo zdobycia tylko 2/3 PK – nie stawiam sobie żadnych planów do osiągnięcia – byle przejechać jak najlepiej, dobrze nawigować i nie obijać się na podjazdach 😉 Trasa wybrana w dużej mierze pokrywa się z trasą jednego ze zwycięzców (Paweł Brudło) – tzn. wychodzi na to, że istotnym błędem było pominięcie PK10 w początkowej fazie.

Selection_20160405_10

Trasa świetnie zaplanowana, punkty ukryte dobrze ale nie złośliwie, dużo możliwości wyborów wariantów przelotów między PK. Krajobraz urozmaicony aż za bardzo 😉

Podziękowania dla Romka, któremu wiele kilometrów wisiałem na kole.

4 thoughts on “Nadwiślański Maraton na Orientację 2016

  1. PK3 stał na swoim miejscu.
    „Przestrzelony” był, ale przez Ciebie – zobacz na 3drerunie, gdzie go szukałeś. 😉
    Pozdrawiam

    1. Jasne, punkt jest idealnie w kropce, tylko kształt skarpy jakby troszkę nieaktualny się zrobił mam wrażenie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *