Orientakcja 11 – 5/2019 – Łobudzice

Orientakcja 11 – 5/2019 – Łobudzice

Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu większość rowerowych rajdów na orientację poszła albo w kierunku rogainingu albo takiego poziomu, że w limicie czasu komplet punktów są w stanie zebrać nieliczni. Orientakcja na szczęście pozostała w tym temacie klasykiem, gdzie komplet łapie kilkanaście osób a blisko tego osiągnięcia jest dobrze ponad połowa. Na tak zaplanowany przejazd liczę jadąc z Piotrkiem i Andrzejem nad zalew „Patyki” niedaleko Zelowa.

W bazie rajdu tłum zawodników – bo to maj i nawet największe leniuchy odkurzyły rowery. Poza tym centralna Polska więc wszyscy mają blisko. Pogoda piękna. Trasa Giga na 24 punkty kontrolne i 8:30 czasu. No to start!

Pierwsze punkty to kolejki na dobrych kilka minut stania

Startuje tak szybko, że od razu na pierwszym skrzyżowaniu zmieniam plan – naszkicowana trasa zakładała pozostawienie południa mapy na koniec – a jakoś tak wyszło na odwrót. Cóż – skoro los tak chciał to trudno.

Dzisiaj typowe krajobrazy Polski centralnej

Na trzeci z kolei punkt (PK23 – brzeg jeziorka) docieram już samotnie, niby rajd miał być szybki ale jak tu nie pstryknąć fotki w takim miłym miejscu.

Nawet komarów z rana nie ma.

Z PK19 na PK13 lecimy z kilkoma kolegami ostro szosą (z wiatrem więc 30km/h dajemy radę) ale rozdzielamy się – postanawiam objechać asfaltem podejrzane ścieżki i strumyki, tym bardziej, że punkt jest opisany jako „brzeg bagna”. Tak czy inaczej na punkt dojeżdżamy niemal jednocześnie.

Takie piękne bagienko.

Dalej łapię PK10, bo tak mi pasuje, żeby potem na końcówce po niego nie wracać. Odległościowo nie jest to może optymalny wariant ale narzut jest do zaakceptowania.

To nie jest nora z PK10

Następne punkty wchodzą bez problemów, regularnie mijam Ewę i Jarka (Zbieranina z Niesięcina) – mają nade mną ładnych kilka minut przewagi (a być może i jakiś punkt). Chwię później po przekroczeniu mostku na Grabii docieram na bardzo fajne miejsce – PK24, zbocze nad rozlewiskiem. Niestety namiar tutaj szwankuje i dobrą chwilę szukam punktu na stromej górce.

Rozlewisko

Następnie PK9 (krótki spacerek w poszukiwaniu huby) i PK18 (cmentarz ewangelicki) – zaczynam patrzeć na zegarek, jeśli mam myśleć o komplecie punktów to trzeba mocniej przycisnąć.

Efektowna brama cmentarza

Zapinam futerał z aparatem i dociskam. Kolejne punkty wchodzą bez kłopotów. Widzę lecącego z przeciwka Krystiana Jakubka więc jednak wyciągam telefon, żeby strzelić fotkę potencjalnemu zwycięzcy – niestety – Krystian jest po prostu za szybki 🙂

A było napisane że migawaka 1/500s

Na PK12 dojazd jest długą polną drogą – trochę kusi, żeby poszukać niepokazanego na mapie przejścia do szosy, niektórym się to udało ale ja dzisiaj nie ryzykuję.

W drodze na PK14 (najdalej wysunięty na północ) Krystian dogania mnie (pewnie w międzyczasie zaliczył kilka innych PK) – wskakuję mu na koło i łapiemy punkcik a chwilę później przy brodzie doganiamy Ewę i Jarka.

Ktoś tu się wbryknął do wody

Podążam ich śladem przez wodę – jest wręcz przyjemnie zimna, przecież to już maj.

Buty się umyły przy okazji…

Po wyjściu na brzeg nie widzę już żadnych zawodników i postanawiam chwilę odsapnąć. Niedługo czeka mnie dość długi przejazd piaszczystymi drogami nad rzeką. Punkt PK2 jest przestawiony względem mapy – ale nie jestem tu sam i jakoś w miarę szybko udaje się go zlokalizować.

Grabia
Trochę mało wody

Mocno już zmęczony docieram do PK7 – wspominanej na odprawie kładce, która wcale nie jest w takim złym stanie – ale coż, zaplanowałem przejazd tak, żeby przez nią nie przechodzić.

Zielony mosteczek ugina się.

Dalej lecę na PK6 i tutaj następuje fatalny błąd. Źle odczytuję drogi i ląduję dobre 300 metrów za daleko na zachód, na kombinowaniu i dopasowywaniu mapy do rzeczywistości (i na odwrót) tracę dobre pół godziny.

Na szczęście drogi w końcówce są perfekcyjne

Łapię PK15 i PK17 gdzie spotykam Weronikę i Tadka (VerOn Team), którzy uświadamiają mi, że koniec czasu jest pół godziny wcześniej niż mi się wydawało. Marzenia o komplecie rozwiewają się ale postanawiam depnąć na maksa i złapać jeszcze co najmniej jeden PK – udaje się to z PK4. Odmierzam odległości i odpuszczam PK11 chociaż prowadzą do niego asfalty i jest zapewne prosty (cmentarz). I okazuje się to dobrą decyzją. Ostatnie kilometry naciskam ile sił w łydkach, kładę się na mapniku i robię co mogę – 9 kilometrów do bazy ze średnią ponad 27km/h. Oddaję kartę na minutę i 10 sekund przed limitem, uffff…

Podsumowanie

Niedużo zabrakło do kompletu – trochę nieoptymalny wariant i jedna gruba pomyłka. Zdarza się.

Meta (fot. Renata)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *