Jaszczur 3/2018 – Zaklęty Monastyr – Werchrata
Trzeci tegoroczny Jaszczur zabiera nas na Roztocze, tuż pod granicę polsko-ukraińską – do Werchraty. Tym razem startuję bez Tymka – standardowo na dystansie TP25.
W okolice bazy docieram wczesnym popołudniem w piątek (poranek spędzam na rowerze w pięknych Lasach Janowskich w pobliżu Janowa Lubelskiego – ale zapowiadane burze motywują do przetransferowania się do Werchraty). Na miejscu jest tylko Robert oraz plecak Malo (który jak przypuszczamy lata po lesie i dopieszcza trasę). Ratujemy plecak przed deszczem (jak się potem dowiemy – był to szczęśliwy ruch bo w plecaku były mapy) – nadchodzi burza – niezbyt długa ale intensywna. Pozostaje mieć nadzieję, że sobota będzie lepsza.
Na odprawie Malo informuje o drobnym konflikcie z nadleśnictwem. Podobno trasa przebiega przez rejony zamieszkane przez płochliwy gatunek huby 😉 Skutek jest taki, że organizator odwołuje Maraton na Orientację – zamiast tego wszyscy wybieramy się na długi leśny spacer.
Mapy tym razem nie zawierają szczególnych niespodzianek a nawet na pierwszy rzut oka wydają się nieco łatwiejsze niż zwykle bo rozświetlenia pokazane są w kilku wariantach (mapa topograficzna, lidar, ortofotomapa, mapa historyczna). Na drugi rzut oka jest trochę gorzej bo widać, że niektóre punkty są wymieszane na wariantach wycinków – ale da się to ogarnąć.
Jako, że jestem bez Tymka mam trochę problemów z ogarnięciem wszystkich rzeczy, które muszę nieść (mapa w mapniku, koszulka z rozświetleniami, kompas, aparat, długopis, zegarek… reszta trafia do plecaka). Oczywiście czegoś musiałem zapomnieć – tym razem nie wziąłem ze sobą długich spodni – już widzę oczyma wyobraźni te pokrzywy ostrzące sobie na mnie zęby… Nic to, startujemy.
Zaczynam od „obiektu sakralnego” zaraz za wsią – jak się potem okaże jest to punkt stowarzyszony – właściwy siedzi dobrze schowany w krzakach 100 metrów dalej. Cóż, nikt na to nie wpadnie.
Wyprzedzam podążającego spokojnie Wiesława i w szybkim tempie wchodzę w las kierując się do ruin tytułowego Monastyru. Las jest piękny, wilgotny i stary.
Drogami niezbyt pokrywającymi się z mapą wchodzę na obszar objęty rozświetleniem zawierający 3 punkty. Postanawiam zacząć od Monastyru.
Ruiny Monastyru robią duże wrażenie – wzgórze otoczone resztkami wysokiego muru i umocnień. Okrąg o promieniu dobrych 100 metrów. Miejsce to bardzo ciekawe. Mieszanka religii, mieszanka kultur, mieszanina narodów i historii. Najpierw byli tu mnisi prawosławni, potem bazylianie (unici, właściwie grekokatolicy), na końcu katoliccy albertyni. Bazylianie zostali wyrzuceni przez zaborców i odeszli w głąb Ukrainy unosząc ze sobą ikonę Matki Boskiej Werchrackiej (http://osbm.info/?page_id=862). Pozostała po nich cerkiew z XVIIw, która niestety też została zniszczona po wysiedleniach akcji Wisła. Po klasztorze pozostały resztki piwnic i studnia.
W obrębie ruin znajduje się też cmentarz wojenny z I wojny światowej (groby rosyjskie i niemieckie) oraz pomnik ku czci żołnierzy UPA poległych w walkach z NKWD w styczniu 1945 w rejonie Monastyru. Pomnik ma tablicę zniszczoną przez „nieznanych sprawców” i krzyż z ukraińskim „tryzubem”.
Wszystkie trudne tematy w jednym miejscu – dwie wojny, linia Curzona, bolszewicy, UPA, akcja Wisła…
Idę dalej w poszukiwaniu kolejnego krzyża oraz lampionu.
Przy krzyżu spotykam Grześka, który szuka zgubionej kartki z rozświetleniami. A przy lampionie Piotrka – który dzisiaj wygra na trasie TP25.
Dalej lecę na przełaj – prosto na zachód. Trochę nadrabiam odległości bo daję się skusić szerszej drodze ale bez problemu łapię lampion w wyrobisku, potem przy jaskini doganiam Piotrka (który gdzieś po drodze mnie wyprzedził).
Kolejny punkt na skanie lidarowym wygląda jak pojedynczy „dziubek” – i faktycznie jest to samotna skałka. Łażę dookoła 10 razy szukając lampionu – aż wreszcie sprawdzam opis… no tak, nie ma lampionu – trzeba zrobić rysunek.
Potem kolejny krzyż, przy którym znowu spotykamy się z Piotrkiem (i jeszcze jednym kolegą, którego imienia nie pomnę).
Kawałek dalej czeka na nas lampion – ale droga „na azymut” prowadzi przez takie chaszcze, że w krótkich spodenkach nie podejmuję ryzyka. Trzeba wykonać manewr okrążający.
Następnym punktem (D-1) jest bunkier – spodziewam się betonowej konstrukcji a tutaj zamiast tego jest wielki dół. To pozostałość po ziemiance przygotowanej przez żołnierzy UPA.
Potem odwiedzam drugi najwyższy szczyt polskiego Roztocza (Wielki Dział, 390m.n.p.m.), który jednak jest tak mało okazały, że gdyby nie tabliczka to nikt by go nie zauważał 😉
Docieram do kolejnego bunkra – tym razem jest to bunkier „linii Mołotowa” z lat 1940-41.
Zadanie tutaj to pomiar kątów ostrzału – niektórzy zawodnicy podobno mocno walczyli z kompasem (którego odczyty były zaburzane przez metalowe części bunkra). Ja podszedłem do tego prościej – wyznaczyłem jeden bazowy azymut a resztę kątów odczytałem z tablicy edukacyjnej używając kompasu jak kątomierza.
I tak idąc dalej docieram do drugiego obowiązkowego punktu dzisiejszego spaceru – ukraiński cmentarz w Starej Hucie. Zadanie jest proste – policzyć krzyże – proste do momentu wejścia na cmentarz.
Nagrobków są setki – a prawie wszystkie odrestaurowane przez Stowarzyszenie Magurycz (https://pl.wikipedia.org/wiki/Magurycz). Próba policzenia jest połowicznym sukcesem bo w jakiś niewiadomy sposób na karcie udaje mi się wpisać wartość o 100 mniejszą niż policzona – co skutkuje zaliczeniem punktu jako stowarzyszonego.
Zostawiam za sobą cmentarz i wracam do lasu.
Łapię kilka punktów i wychodzę na rozległe łąki – fajnie bo już trochę mi było ciasno w tych krzakach. Chwila nieuwagi, zapatrzenia w chmury i rzeczywistość przypomina o sobie.
Łapię kolejny krzyż oraz punkcik w mikro jaskini w towarzystwie pary biegaczy. Powoli zapada zmierzch. Punkt na skraju drogi wymaga już dwukrotnego namierzania.
Na mapie pozostały już tylko 3 punkty, czasu jest sporo – pojawia się nadzieja na komplecik. Przy pierwszym punkcie spotykam kolejną parę, która wprawdzie nie zapomniała długich spodni – ale za to nie wzięła porządnego światła i teraz szuka punktu przy mikroskopijnej latarce i diodzie z komórki. Wspomagam ich zapasową latarką, którą zabieram na wypadek awarii czołówki i w dobrych humorach idziemy szukać lampionów na ostatnim rozświetleniu.
Temat wydaje się prosty – kolorowy lidar, wyraźnie widoczny pojedynczy wąwóz i górka obok. Odmierzamy, skręcamy w las i… guzik. Chodzimy, szukamy – niby ukształtowanie się zgadza ale lampionów nie ma. To jest piękny przykład jak to człowiek potrafi się bez sensu przyczepić do swojej wizji i nie jest w stanie wykonać poprawki: najpierw wychodzimy na pole, którego brzeg jest dokładnie odwrotnie niż na mapie – zamiast uznać, że jesteśmy w innym miejscu niż nam się wydaje stwierdzamy, że na pewno mapa jest nieaktualna i kawałek lasu musiał zostać wycięty. Potem znajdujemy słupek z oznaczeniami kwartałów – który wyraźnie pokazuje – jesteś za daleko na wschód. Ale to do mnie też nie przemawia (tłumaczę sobie, że na mapie nie ma wszystkich przecinek zaznaczonych).
Późniejsza analiza śladu GPS pokaże wprost – skręciliśmy za wcześnie w las i to był inny wąwóz, który nie załapał się na rozświetlenie… Szkoda gadać 🙂
Czas nieuchronnie zbliża się do końca, trzeba się poddać i szybkim marszem polecieć do bazy. Oddaję kartę 7 minut przed końcem czasu (7+3 godziny).
Podsumowanie
Dwa nieznalezione punkty oraz oba wysoko cenione punkty obowiązkowe zaliczone jako stowarzysze – poza tym całkiem nieźle 🙂 I cały dzień spędzony na wędrówce przez niezwykłą krainę.
- Strona organizatora: https://www.facebook.com/ZgromadzenieWedrownicze
- Trasa: TP25
- Przebieg: 35km, 489m przewyższenia
- Czas: 9:53 (limit 7 + 3)
- Punkty kontrolne: 22/24 (4 PS)
- Miejsce: 5/10
- Trasa na Stravie: https://www.strava.com/activities/1844592096
- Trasa na 3d rerun: http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-516895&idmult%5B%5D=-516894
One thought on “Jaszczur 3/2018 – Zaklęty Monastyr – Werchrata”
Dzięki za zdjęcie w jaskini! Przy bunkrze azymuty wyszły mi faktycznie odleciane, teraz już wiem dlaczego.
A imienia nie wspomnisz bo się chyba nie przedstawiłem 😉