Szaga 2018 – Leszno

Szaga 2018 – Leszno

Ponieważ Szaga jest jednym z niewielu rajdów, gdzie mam duże szanse na komplet punktów (głównie ze względu na spokojny limit czasowy oraz realne oszacowanie długości trasy) więc w tym roku też zapisuję się na dystans maksymalny (150km w limicie 15h).

Start standardowo o północy – udaje mi się po przyjeździe na miejsce i ogarnięciu roweru złapać jeszcze 2 godzinki snu, wrzucam też do plecaka red bulla – gdyby dorwał mnie senny kryzys. Na starcie TR150 w tym roku niezbyt liczna grupa zawodników – raptem 14 rowerzystów, cóż nie będzie tłoku na punktach.

Zaczynam od pięknego kółka po osiedlu domków kombinująć jak się w ogóle z niego wydostać i wjechać do lasu a jednocześnie uniknąć jazdy po DK5. W lesie już szybko łapię orientację i zaczynam zaliczanie punktów. PK2 łapię z małym przestrzeleniem, pod PK4 (cypelek) dogania mnie kolega, którego nie znam i jakoś nie udało mi się zapamiętać numeru – ale spotkamy się dzisiaj jeszcze kilkukrotnie. PK15 szukamy wspólnie, potem trochę mi ucieka na zniszczonym świeżą wycinką leśnym trakcie – potem jeszcze widzimy się na PK13 (most kolejowy), skąd odjeżdża pierwszy zanim podbiję kartę.

Nocne harce

Jadę dalej przez łąkę ale nie widzę ścieżki, której miałem zamiar użyć – zaczynam dokładnie oglądać mapę i wtedy zauważam swój błąd, zupełnie nie zaplanowałem odwiedzenia PK25 ukrytego w samym rogu mapy – o mały włos zupełnie bym go ominął. Ufff…

Na nocną część trasy wybrałem południowo-wschodnią część mapy, gdzie punkty są luźno rozstawione a przeloty długie – szukanie punktów powinno być łatwiejsze w dzień – a jechać można równie szybko w nocy – z dobrym oświetleniem oczywiście). Na północną mapę wjeżdżam o świcie i PK1 + PK12 łapię dość szybko, można już ocenić ukształtowanie terenu w porannych szarościach.

Poranny lampion

PK16 idzie z marszu ale PK23 sprawia masę kłopotów – nawet zdziwiłem się po co rozświetlenie w takim oczywistym miejscu, namierzam od drogi, przecinka, skraj lasu i… pusto. Nie ma lampionu. Kręcę się w jedną stronę, w drugą, szukam czegoś charakterystycznego, sprawdzam kolejne przecinki – wreszcie jest lampion, dobre 200m wcześniej. Okazuje się, że zmyliła mnie wielkość dróg („gruba” droga na mapie zarosła a za to wytyczona została zupełnie nowa, świeża i nie zaznaczona na mapie).

Już po świcie ale słońce się schowało

Kolejne punkty wchodzą ładnie. PK18 na śluzie jest prosty.

Śluza zawsze dobra do przejścia przez kanał

Ale żeby nie było za prosto zamiast wrócić do drogi postanawiam przeskoczyć szybko do szosy. Okazuje się to raczej słabym pomysłem, bo jest mocno pod górkę a do tego po polu.

Ciężko po tym jechać

Przelatuję przez Krzywiń ignorując kilka zakazów ruchu (remont dróg), łapię PK8 i chwilę później docieram do Diabelskiego Kamienia.

Trudno ominąć taki drogowskaz
I sam kamień też trudno ominąć

Robi się zupełnie ciepło, zdejmuję rękawki, które nad ranem bardzo się przydały. Łapię dwa proste punkty i docieram na odcinek specjalny. Znaczy – niby zwykła droga ale prowadzi przez „rezerwat żółwia” – co oznacza błoto, pokrzywy i powalone drzewa. Zaczynam na trasie spotykać piechurów – pewnie z pieszej „setki” – bez rowerów mają trochę łatwiej na tym kawałku…

Łapię kilka prostych punktów (ambony) i kieruję się na północno-zachodni róg mapy (PK27). Szosowy odcinek prowokuje do myślenia o niebieskich migdałach i zjazd do punktu mijam – orientując się w pomyłce pół kilometra dalej… no comments.

Czasami trzeba się gdzieś wdrapać – PK7 – Skarpa ziemna

Kolejne punkty wchodzą ładnie, zadowolony jestem z PK11, który namierzam od ręki wśród narzekań piechurów (mieli jakieś problemy z tym lampionem).

Czuję się już mocno zamulony, ponad 10 godzin w trasie robi swoje. Robię mały postój na red bulla i jakiś batonik. Pozostało już tylko kilka punktów – nie boję się o limit czasu ale też nie liczę na jakieś dobre miejsce – za dużo było błędów po drodze.

Wychodzi słońce i jest miło

Drugi i trzeci punkt od końca czekają na mnie na terenie żwirowni. Bardzo ładnie miejsce. Krawędzią głębokiego wykopu biegnie fajna ścieżka. Aczkolwiek przygotowane hopki i dropy omijam bokiem 😉

Single track zawsze na propsie

Potem ostatni punkt – PK26 i lecę do bazy. Do miasta prowadzi piękna asfaltowa DDR-ka, lecę 30-35 km/h mijając niedzielnych rowerzystów 🙂

Przykład sensownej infrastruktury rowerowej

Podsumowanie

Komplet zdobyty ale kilka naprawdę słabych błędów powoduje pewien niedosyt – cóż – jest powód, żeby za rok postarać się bardziej. Czas – prawie 14h (dla porównania zwycięzca – Radek Walentowski – zrobił trasę w 8:30).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *