Szago XIII – Osiek

Szago XIII – Osiek

Przedostatni weekend marca obfituje w imprezy orientacyjne, niektórzy wybierają KoRNO, niektórzy Różę Wiatrów – a ja z Tymkiem decydujemy się na Bory Tucholskie i trzynastą edycję Szago. Co więcej postanawiamy zrobić sobie mały dwuetapowy maraton – najpierw średnia trasa rowerowa (TR60) a potem na dokładkę nocna piesza (TT15). Dla Tymka to pierwszy w życiu rowerowy rajd na orientację – ale tydzień wcześniej zrobiliśmy treningową trasę po Wzniesieniach Łódzkich i jestem dobrej myśli.

Bazą rajdu jest Osiek leżący w Borach Tucholskich na terenie Kociewia (to taki region etniczny podobnie jak pobliskie Kaszuby posiadający własną gwarę i bogatą historię), zawodników sporo ale wydawanie pakietów idzie szybko i bez problemów.

Część I – rowerowa

Uła-ha rowery dwa!

Start o 9 więc spokojnie się szykujemy, przyczepiamy numery i udajemy na odprawę – która jest hm… trochę nietypowa bo szanowny organizator aż zbyt szczegółowo omawia położenie punktów – inna rzecz, kto byłby w stanie to wszystko zapamiętać… Punktów na krótkiej trasie jest 12 i mimo, iż teoretycznie można zaliczać je w dowolnej kolejności, to po krótkiej analizie wychodzi, że kolejność „według numerków” jest optymalna. Nie czekamy zatem i startujemy w kierunku PK1.

PK1

Jedzie się przyjemnie choć trochę za mocno wieje ale liczymy na to, że zaraz schowamy się w lesie – tak też się dzieje, jedziemy brzegiem jeziora Kałębie nad którym leży Osiek. Punkt jest na swoim miejscu a do tego widoczny naprawdę z daleka – to dobrze wróży na przyszłość.

Pierwszy PK

PK2

Drugi punkt kontrolny namierzamy bez problemu, ale jakiś chochlik podpowiada, żeby spróbować pojechać na północ drogą, której nie ma na mapie 🙂 Przejeżdżamy kawałek, droga się kończy a przed nami otwiera się wielka polana a tam jakieś 150 metrów od nas chodzi sobie bardzo ciekawa para.

Kto to wrócił do nas na wiosnę?

Ptaki są wielkie, piekne i nic sobie z naszej obecności nie robią. Wygląda, że to para żurawi. Najlepsze jednak przychodzi chwilę później – kiedy zaczynają się nawoływać wydając niesamowity dźwięk (fachowo nazywa się klangor), który odbija się od ścian lasu wokół polany. Udaje mi się nagrać kilkanaście sekund – wybaczcie jakość i trzęsące się ręce 😉

PK3

Życzymy żurawiom wszystkiego najlepszego i lecimy dalej. PK3 oznaczone na mapie jako „Lisie Błotko Małe”. Lisów nie ma, błota też – natomiast jest całkiem głęboki wąwóz z punktem na dnie (na tyle głęboki, że nie próbujemy nawet podjeżdżać).

PK4

Chwila odpoczynku na asfalcie i zaczynamy piękny fragment trasy wiodący skarpą nad brzegiem Wdy. Rzeka jest świetnie widoczna i cała pokręcona w dziesiątkach zakoli. Możnaby tu przyjechać na jakiś spływ kajakowy – ale to jak zrobi się trochę cieplej… Kontroluję czas i wychodzi, że jedziemu równiutko 2 punkty na godzinę co przy limicie 7 godzin na trasę daje nam pół godziny zapasu (12 punktów + dojazd do bazy). Pilnuję picia i jedzenia – co godzinę czyli na każdym parzystym punkcie przegryzamy batonika, galaretkę czy co tam jeszcze w plecakach się znajdzie.

Nad Wdą

PK5 i 6

Dalej znowu kawałek asfaltu, który nieco niespodziewanie przechodzi w kocie łby – spotkamy tę drogę jeszcze kilka razy dzisiaj. Punkt namierzamy łatwo – zaczynamy też mijać zawodników, którzy pokonują trasę w przeciwnym kierunku.

Po podbiciu karty wybieramy najprostszy wariant dojazdu czyli skok do przecinki, która prowadzi prosto na nastepny punkt – kolejny nad brzegiem Wdy. Widok psuje tylko metalowa siatka, którą owinięte są drzewa – ale ponoć to zabezpieczenie przed bobrami.

PK7-9

Wybieramy – odrobinę ryzykownie drogę szlakiem nad rzeką, za co zostajemy nagrodzeni kolejną porcją pieknych widoków. Szybko zaliczamy PK7 oraz najszybszy odcinek na tym rajdzie (asfalt z wiatrem). PK8 bez niespodzianek i nastepnie wyjeżdżamy na ogromną łąkę – niestety coraz mocniejszy wiatr każe nam szybko chować się z powrotem między drzewa.

PK10

Nieco wyzykujemy skracając sobie drogę przez gospodarstwo – na szczęście gospodarz jest miły i pozwala nam przejechać trzymając pieski pod kontrolą… Potem dość długi przelot asfaltem i szutrówką – zmęczenie daje się nam coraz bardziej we znaki i średnia spada – niedoczas na kolejnych punktach powoli się powiększa ale nadal jest akceptowalny. Punkt 10 znajduje się w narożniku starego cmentarza – oczywiście jest to ostatni z 4 narożników jaki sprawdzamy. Sprawdzam jeszcze szybko czy nie da się zrobić skrótu do asfaltu – ale nie ma szans. Jedziemy dalej zgodnie z liniami na mapie.

Bory Tucholskie

PK11 i 12

Kolejne kilka kilometrów asfaltem z silnym wiatrem z boku i z przodu. Przejeżdżamy przez miejscowość Jaszczerek, która Tymkowi kojarzy się z Jaszczurkiem – ale z mapy wynika, że jest to mały sąsiad większej wsi o nazwie Jaszczerz. Podbijamy PK11 i sprawdzamy czas – pozostało odrobinę ponad godzinę do limitu. Tymek ma wątpliwości – jechać po ostatni punkt czy pociągnąć prosto do bazy. Ja głosuję za punktem, argumentując to tak – że jeśli się spóźnimy to trudno – przecież nie ścigamy się z innymi – a może się uda? Tymek akceptuje takie podejście więc wskakujemy na rowery i ciągnę na przedzie skupiając się maksymalnie, żeby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu i wybierając najlepiej przejezdne przecinki. Na dojeździe mijamy parę zawodników, którzy na nasz widok są wyraźnie ucieszeni (bo myśleli, że są ostatni) – my też się cieszymy, bo widać, że nawet jeśli jesteśmy ostatni to strata nie jest bardzo duża 🙂 Punkt leży nad jeziorem ale nie ma czasu na podziwianie widoków i pamiątkowe fotki – teraz liczy się tylko uciekający czas. Adrenalina dobrze nas wspomaga i metę osiągamy z zapasem 10 minut. Tymek tylko pyta – czy końcówka rowerowych rajdów na orientaję zawsze tak wygląda. Cóż, prawdę mówiąc – to prawie zawsze 🙂

Ostatecznie zajmujemy ostatnie miejsce spośród tych, którzy zaliczyli wszystkie punkty, standardowo uznajemy to za sukces i udajemy się na zasłużoną grochówkę.

Część II – nocna i piesza

Po uzupełnieniu spalonych kalorii i oklaskaniu zwycięzców tras rowerowych udaje nam się złapać godzinkę snu w bazie rajdu. O 20 idziemy się przebrać w ciuchy na nocny marsz i o 20:20 jest nasza „minuta zero” (start jest interwałowy).

Kiedy zapisywałem się na Szago okazało się, że z tras nocnych mam do wyboru „trasę trudną” (TT15) oraz „bardzo trudną” (BT20), wiedząc, że będziemy mieć w nogach pół dnia rowerowania oraz to, że nie wiemy czego się spodziewać – wybrałem trasę łatwą czyli trudną. No i zderzyliśmy się ze ścianą 🙂 Trasa okazała się faktycznie trudna – to nie był nocny spacerek po lesie.

Mapa była czarno-biała, poziom aktualności: lata 60-te XX wieku, 1:25000. 23 (!) punkty do znalezienia. Limit czasu 7h + 90 minut spóźnień (taki limit czasu powinien już wcześniej coś zasugerować).

PK22

Zaczynamy od punktu na terenie bazy – zakładam optymistycznie, że to nie żadna zmyłka, podbijamy i startujemy.

PK9

Idziemy sobie wesoło ulicami, namierzamy punkt – widzimy polu migające światełka. Przeskakujemy mały rów – przy punkcie stoją inni zawodnicy, którzy zastanawiają się czy jest to właściwy punkt. Mi namiar i odległość się zgadza więc odznaczam kod na karcie startowej – przy czym wygląd punktu budzi lekki niepokój (lampion „kartkowy” przyczepiony do badyla wystającego jakieś 20cm nad poziom gruntu). No nic, lecimy dalej.

PK16

Wydaje się łatwo, jest skarpa, jest droga po przeciwnej stronie. Schodzimy na łąkę i już po chwili zatrzymujemy się przy pięknych bobrzych żeremiach. W okolicy kręci się też kilkoro innych zawodników ale punktu ani śladu. Ktoś rzuca, że pewnie jest po drugiej stronie kanału… Temperatura spadła do jakichś 2 stopni więc zdecydowanie odrzucam myśl o taplaniu się w błocie. Próbujemy namierzyć jeszcze raz od szosy ale nadal bezskutecznie. Po kilkunastu minutach łażenia w kółko odpuszczamy 🙁

PK16

PK6

Punkt namierzamy od południa dość skutecznie (tzn. z jedną poprawką) – do tego lampion jest umieszczony „normalnie” czyli na drzewie – ufff.

PK12

Sprawa wydaje się prosta do momentu, kiedy dochodzimy do kanału na łące. Kanał jest za szeroki, żeby go przeskoczyć i całkiem nie widać jaki głęboki (a nie mam kijków, żeby to sprawdzić). Chwila rozmowy i postanawiamy odpuścić (na mapie jest cała sieć kanałów i widać, że nie ma jak tego prosto obejść).

PK3

Znowu na mapie wydaje się wszystko prosto, jest przecinka, jest w/g czego namierzyć, są dwie skośne drogi (żeby być pewnym, że to dobre miejsce) – tylko punktu nie ma. Po południowej stronie drogi jest iglasta szkółka leśna. Przeciskamy się między gałęziami i nic. Namierzamy od południa – nic. Od zachodu – nic. Poddajemy się i wychodzi, że na razie wynik wynosi 3:2 dla projektanta trasy 🙂

PK3

PK17

Dyskutując o tym wyniku przegapiamy przecinkę ale poprawiamy i całkiem szybko trafiamy na punkcik. Od razu rośnie morale – ale patrzymy na zegarki i wychodzi, że 6 punktów na północnym zachodzie zostawimy w spokoju (chociaż może to nie była najlepsza decyzja strategicznie bo było dość gęsto rozmieszczone – ale kto wie co dokładnie nas tam mogło spotkać).

Ten punkt grzecznie czekał na nas

PK21

Nastepny punkt jest prosty – na tablicy przy wiejskiej świetlicy. Spisujemy kod i wracamy do lasu.

PK10 i PK15

Dalej idzie nam całkiem przyjemnie i skutecznie. Dwa punkty znalezione i bez kombinowania. Aczkolwiek zbliża się północ i już trochę nie mamy siły się bardzo cieszyć.

PK8

Odejście z punktu trochę kłopotliwe bo ścieżki i przecinki rozjeżdżone przez ciężki sprzęt leśny. Lecimy więc na azymut i namierzamy kolejny punkt. Tutaj chyba brakło paru metrów bo dajemy się skusić „stowarzyszowi”.

PK20

Odpuszczamy leżący (w/g mapy) wśród kanałów PK1 i idziemy dalej. Troszkę plątania po lesie ale znajdujemy właściwy dołek.

Klasyczne potwierdzanie punktów „kredką”

PK4 i PK13

Próbujemy dostać się nad brzeg jeziora w kierunku PK4 – ale w tym miejscu las cały jest pogrodzony działkami – a tam gdzie nie ma ogrodzeń są krzaki nie do przejścia. Zostawiamy punkt na później (do ewentualnego ataku po PK13). 15 minut marszu szosą i atakujemy PK13. Jest trochę błota ale mocno zmarzniętego (szron na trawie, ogrodzeniach i samochodach sugeruje niezły przymrozek tej nocy). Znajdujemy punkt ale przejście w kierunku PK4 blokuje kolejny kanał, co oznacza, że to koniec na dzisiaj i czas wrócić do bazy.

Kartę oddajemy koło 3:40 (przy czym o 2 nastąpiła zmiana czasu na letni – yes!) i zrzucamy buty, kurtki, spodnie i wskakujemy do śpiworów. Ostatkiem sił nastawiam jeszcze budzik w telefonie. Budzi nas rozpoczęcie kolejnej dekoracji zwycięzców oraz promienie słońca wpadające przez okna sali gimnastycznej. Na pocieszenie obaj zostajemy wylosowani i wracamy do domu z nowymi buffami – które postanawiamy podarować siostrom Tymka – w końcu sama możliwość zgubienia się nocą w lesie jest dla nas nagrodą 🙂

Oglądając wyniki wyszłedł jeszcze taki drobiazg – że nieco nieprawidłowo potwierdzaliśmy PK (za co dostaliśmy dodatkowo 460 punktów karnych i spadliśmy o jakieś 2 pozycje) – ale nigdzie w regulaminie nie było informacji jak potwierdzać i odruchowo robiłem to tak jak na trasie rowerowej… Chyba, że mowa była o tym na odprawie, którą przespaliśmy 😉

Podsumowanie

Szago XIII było świetną imprezą. Może trasa nocna była odrobinę zbyt trudna ale za to były przygody i ostatecznie zupenie nie wykluczamy powrotu za rok. Przygotowanie była bardzo dobre, baza fajna, mapy bez zarzutów – polecam tego organizatora 😉

One thought on “Szago XIII – Osiek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *