Orientakcja 9 – 5/2018 – Uniejów
Orientakcja nr 9 odwiedza okolice Uniejowa na północ od zalewu Jeziorsko. Nadal jest to „łódzki” rajd – chociaż nowych terenów trzeba szukać coraz dalej. Odbieram z dworca Krystiana Jakubka, dorzucamy Piotrka Zarzyckiego i lecimy do bazy. Odrobinę niepewności budzą burzowe chmury na północy – ale okazuje się, że to nie chmury tylko dym z palącego się składowiska odpadów pod Zgierzem 🙁 Wolałbym, żeby to była burza.
Trasa Giga to tym razem 120km i 25 punktów kontrolnych. Na początek decyduję się na południową część mapy, gdzie punktów jest więcej – aczkolwiek prawdę mówiąc planowanie mi nie wychodzi, tzn. postanawiam przejechać prosto na południe wzdłuż Warty robiąc niepotrzebnie dość długie przeloty – przez to potem trudno będzie zaplanować wyczyszczenie środka mapy i przejazd na północ.
Pogoda jednak jest piękna, jedzie się dobrze i szybko, droga gruntowa ale bez piachu. Aż chce się zrzucić jeszcze parę ząbków na kasecie. PK11 wymaga chwili poszukiwania ale jak to na początku zawodników jest wielu więc idzie to szybko. W drodze na PK17 wyprzedza mnie Michał Bedyk – wiem, że będzie chciał wygrać trasę Mega – co oznacza, że będzie zasuwał, więc bez wahania wskakuję mu na koło. Bierzemy PK17 i wracamy do szosy ale za chwilę Michał odbija w bok – no tak, on ma do złapania „tylko” 14 punktów (i zrobi to poniżej 4 godzin).
Droga przez tamę zamykającą Jeziorsko prowadzi nieco na około, ale wybieram ją, bo wstyd powiedzieć – jakoś nigdy tutaj nie dotarłem. Łapię punkt i lecę dalej.
Kilka następnych punktów wchodzi bez problemu – aczkolwiek przy dojeździe na PK5 zamyślam się, nie zauważam rozjazdu i wylatuję na pola i tracę sporo czasu przebijając się na punkt od wschodu. Jakoś jednak tam docieram i razem z Leszkiem Milczarkiem znajdujemy lampion.
Potem PK16 – „skraj opuszczonego gospodarstwa” – mija dłuższa chwila kręcenia się w kółko zanim nie załapię, że ten opis nie oznacza ściany samego domu…
Na PK8 pomnik i kapliczka św Huberta – nie ma on ostatnio dobrej prasy – i dobrze 😉 ale chyba za takie przemyślenia święty robi mi psikusa i chowa lampion tak, że dopiero za trzecim podejściem go znajduję. W ramach przebłagania robię mu zdjęcie 😉
Przyznacie, że jeleń z tym krzyżem wygląda… dziwnie? Ale co tam, ma nawet swoje hasło w Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jele%C5%84_z_krzy%C5%BCem
Następne punkty dość gęsto rozrzucone po lesie wchodzą szybko jeden po drugim. PK15 opisany jako „szczyt góry” ale po Liczyrzepie to raczej skromny pagórek 😉
Niestety w miarę przesuwania na północ drogi robią się coraz gorsze – pojawiaja się zmora rowerzystów – potworne piachulce.
Co gorsza dopada mnie defekt – w pewnym momencie słyszę dziwne zgrzyty z tylnej przerzutki. Szybkie oględziny potwierdzają problem – jakiś patyczek wlazł w dolne kółko i je uszkodził. Zamiast łożyska kulkowego mam teraz łożysko cierne i to bardzo. Ręczne ustawienie kółka pomaga na chwilę i ostatecznie wychodzi, że do dyspozycji zostały mi 2-3 najmniejsze tryby z tyłu (i na szczęście oba z przodu), boję się jednak że kółko całkiem się rozleci i wtedy pozostanie dłuuuugi spacer do bazy.
Dobrze namierzam PK21 i lecę dalej – tutaj dopada mnie defekt nr 2, wykręca się nakrętka śruby trzymającej blat mapnika, który próbuje znienacka odfrunąć. Wyciągam z plecaka tzw. srebrną taśmę (moja akurat jest zielona) i przyklejam blat na stałe. Akurat nie potrzebuję bardzo nim kręcić. Przy naprawie dogania mnie kilku zawodników i razem lecimy w kierunku PK6 – wprawdzie lekkie zamieszanie wprowadza brak jednej z zaznaczonych na mapie ścieżek ale druga równoległa jest zupełnie dobra i na punkt docieram bez problemu (nie licząc miliarda komarów na bagienku – na szczęście przed startem obficie spryskałem się odstraszaczem więc kończy się raptem na kilku bąblach).
Docieram do szosy DK72, która rozdziela część północną i południową – odwracam mapę, żeby zaplanować ciąg dalszy. Wychodzi mi, że z powodu sporej straty czasu (wynikającej ze złego początkowego zaplanowania oraz defektów) oraz problemów z napędem wymuszającym spokojną jazdę – nie ma szansy na wzięcie 3 punktów na północnym zachodzie (za kopalnią Adamów). Rozrysowuję pozostałe 8 punktów i lecę dalej.
Ponieważ wiem, że nie będzie kompletu to opada stres i spokojnie jadę łapiąc kolejne punkty. Wiem też, że końcówkę będę jechał znowu wzdłuż Warty – nie mogę się doczekać bo to bardzo fajna trasa.
PK7 jest nad samym brzegiem Warty – cały dzień było gorąco więc rzeka kusi chłodem – ale w tym miejscu wydaje się być dość głęboka.
Jadę dalej spokojnie kontrolując zapas czasu – mam jeszcze do zrobienia punkt w Spycimierzu – niby niedaleko bazy ale nigdy nic nie wiadomo.
Punkt koło Spycimierza jest na brzegu jakiegoś bajorka, gdzie żaby dają wspaniały wieczorny koncert – nagrałbym film ale komary nadal latają w ilościach hurtowych. Wracam do bazy.
Podsumowanie
Nieco pechowa ta Orientakcja (albo to klątwa św Huberta) – mimo wszystko pięknie spędzone 8 godzin. Przejechałem 118km z nominalnych 120 – nie biorąc 3 punktów – więc planowanie zdecydowanie do poprawki. Organizacja rajdu bez zarzutu (chociaż ja osobiście wolę kluski albo zupkę zamiast grilla – ale to nie jest najistotniejsze w rajdach na orientację 😉 ).
- Strona organizatora: http://orientakcja.pl
- Trasa: TR120 (giga)
- Przejechane: 118km, 174m przewyższenia
- Czas: 8:13
- Punkty kontrolne: 22 / 25
- Miejsce: 20 / 36 (Giga)
- Trasa na Stravie: https://www.strava.com/activities/1597662993
- Trasa na 3d rerun: http://3drerun.worldofo.com/…